„Orfeusz w piekle” Jacques’a Offenbacha w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Maciej Gogołkiewicz na stronie operetkowe.info.
To jest najgorętsza operetkowa premiera sezonu, którą widzowie jeszcze długo będą wspominać z uśmiechem na twarzy. Nie mam wątpliwości: gdyby Jacques Offenbach żył dzisiaj, dokładnie tak wyglądałaby jego inscenizacja "Orfeusza w piekle". Odczytana przez reżysera Jerzego Jan Połońskiego operetka z XIX wieku okazuje się bardzo plastycznym materiałem, dającym zaadaptować się do współczesnych realiów, bez konieczności zmieniania czegokolwiek w libretcie. Dlatego zwolennicy operetki wychodzą z Opery usatysfakcjonowani klasyczną formą i doskonałą muzyką francuskiego kompozytora zagraną przez Orkiestrę Opery na Zamku pod kierownictwem Jerzego Wołosiuka. Z drugiej strony fani musicalu dostają tu musicalowy rozmach i spektakularne choreografie, a do tego doskonałą zabawę, którą docenią miłośnicy spektakli komediowych. (Fot. D. Stube)
Veni. Vidi. Scripsi. Dzielę się z wami wrażeniami pod obejrzeniu "Orfeusza w piekle" w szczecińskiej Operze na Zamku. W tym miejscu pominę życiorys Offenbacha i streszczenie libretta, bo te znajdziecie w programie spektaklu. Nie będę zagłębiał się w tło obyczajowe i historyczne operetki. Starałem się odebrać "Orfeusza w piekle" bez patrzenia wstecz i przez pryzmat czegokolwiek... I muszę przyznać, że tę realizację operetki można obejrzeć wchodząc "prosto z ulicy", bez przygotowania, bo historia - choć banalna - opowiedziana jest przez Połońskiego w przystępny sposób. Reżyser wielokrotnie - z wielką subtelnością - mówił mi, że dla niego operetka... pachnie naftaliną. Wyciągnięty z (mocno przewietrzonego) lamusa "Orfeusz w piekle" błyszczy - dosłownie i w przenośni. Jak mówi dziś młodzież: must see! To trzeba zobaczyć! I to nie raz, o czym poniżej!
Jerzy Jan Połoński zaprasza publiczność Opery na Zamku za kulisy produkcji telewizyjnych. Siadamy "na widowni studia nagraniowego", w którym powstają paradokumenty i programy rozrywkowe. Na ścianie widzimy charakterystyczne iksy kojarzące się z jednym z programów dla utalentowanych Polaków. (Szkoda, że ten element "nie zagrał" zgodnie z konwencją tego telewizyjnego programu). Scenografia autorstwa Wojciecha Stefaniaka do złudzenia przypomina studio, w którym już przy pierwszych dźwiękach uwertury pojawiają się pracownicy techniczni: najpierw sprzątają, potem wprowadzają kamery, wnoszą mikrofony. Przychodzą aktorzy i statyści, trwają ostatnie poprawki kostiumów, makijażu. Wkrótce pojawi się człowiek z banerem zachęcającym uczestników nagrania telewizyjnego show czyli nas widzów operetki do oklasków, bądź buczenia. Co bardzo(!) ciekawe, goście Opery na Zamku szybko weszli w swoją rolę :-)
Pada pierwszy klaps na planie. Na ekranie zawieszonym z tyłu sceny startuje czołówka "Orfeusza w piekle" przypominająca te z telewizyjnych programów. Na tym samym ekranie śledzimy również Eurydykę i Orfeusza, Arysteusza, Opinię Publiczną. Obraz przekazywany jest "na żywo" z kamer znajdujących się na scenie (dodam, że nieco przeszkadzało mi opóźnienie w wyświetlaniu obrazu, a co za tym idzie brak synchronizacji z głosem). Kamerzyści wykonują ekwilibrystyczne sztuczki, by mieć najlepsze ujęcia. Identycznie jak w programach typu "Trudne sprawy", "Dlaczego ja", pojawia się na ekranie belka, z imieniem, wiekiem, krótką charakterystyką postaci. Jowisz dostaje w podpisie 123456789 lat...
POSŁUCHAJ O PRZYGOTOWANIACH DO PREMIERY
W dalszej części spektaklu na ekranie oglądać będziemy również filmiki i relacje bohaterów operetki nagrywane telefonem (brakowało tylko emotikonów płynących po ekranie). Okazuje się, że bóstwom z Olimpu niestraszne są technologiczne nowinki, bo Jowisz, Merkury, Wenus, czy Junona są... współczesnymi celebrytami, gwiazdami. Jeśli śledzicie show-biznes, z pewnością dostrzeżecie podobieństwa np. do polskich piosenkarek. Najszybciej można odgadnąć - z powodu charakterystycznego kroku i fryzury - gospodynię "Kuchennych rewolucji". Również szybko zauważycie, że Merkury to... Kuba Wojewódzki.
Gdy wspólnie ze zgrają Bogiń i Bogów trafimy do piekła, przeniesiemy się do świata filmowych horrorów. To prawdziwa plejada potworów: m.in. morderczy klaun Pennywise z filmu "To", Freddy Krueger w charakterystycznym swetrze z "Koszmaru z ulicy Wiązów" czy Nosferatu, postać z najstarszego, ponad stuletniego horroru. Warto tu zwrócić uwagę na - z pewnością pracochłonną i wymagającą czasu - charakteryzację postaci operetki (zwłaszcza tych "koszmarnych"), wykonaną przez Natalię Zwolińską i Aleksandrę Skuryńską. Naprawdę imponujący efekt!
I do tego tłum zombie, który w finale "Orfeusza w piekle" wykonuje kankana! I jest to najlepszy - bo "koszmarny i straszny" - kankan na przestrzeni 166 lat, które minęły od premiery operetki! Zamiast charakterystycznej ekspresji i energii płynącej z tego "piekielnego galopu", mamy do czynienia z niezdarnym, pozornie nieskoordynowanym, wręcz mechanicznym, nieludzkim ruchem (z połamanym nieco szpagatem). Zamiast szczerego uśmiechu tancerek machających falbanami sukienek (bo tak kojarzy kankana większość z nas), widzimy pozbawione wyrazu i emocji twarze. Dla mnie absolutne mistrzostwo!!! (więcej wykrzykników nie wypada). I jeszcze te "zaszyte" w choreografię kroki z "Jeziora Łabędziego" :-) Brawo balet!
W tym miejscu przechodzę do zjawiskowych choreografii, które przygotował Karol Drozd. Poza wspomnianym Piekielnym Galopem, sporą niespodziankę gwarantuje widzom Galop Much. Balet w roli owadów funduje widzom zzzzzzzachwycaja zabawę ruchem, figurami, podniesieniami. Co ciekawe: w Galopie Much dostrzec można nawiązania do znanego z Moulin Rouge kankana. Ależ wiele tu się dzieje!!! Mogę śmiało przyznać, że tak opracowany galop spowodował, że "Orfeusza w piekle" nie będę już kojarzył jedynie z kankanem. A skoro mowa o owadach, w pierwszym akcie pojawiają się również tańczące pszczoły zapylające... tańczące kwiaty! Wspaniała praca ramion, dłoni! Pod koniec 4 aktu podziwiałem uroczy menuet z piękną sceną zbiorową. Cudowna choreografia! Tańczą nie tylko tancerki i tancerze baletu. Również chór i sami soliści zostali zaangażowani do tańca. I są w tym rewelacyjni!!! Spektakularnie wygląda choreografia w Kupletach Diany, w "Hej ho! Wypijmy szklanek sto" oraz ta kończąca II akt (przed przerwą), zespołowa choreografia "Już nadchodzi, on tu spieszy" początkowo szeroka, statyczna z aktywnymi ramionami, potem dość ciasna, nieco zamknięta, ale bardzo efektowna z elementami slow-motion i obowiązkowym klaśnięciem w dłonie i w kolanko. Bardzo widowiskowe!!! Wspaniały ruchu w arii Jowisza. Arii Plutona "Gołąbeczków gruchanie, gruchanie słyszę" towarzyszy zmysłowy taniec baletu w czarnych płaszczach. Ruch w spektaklu jest perfekcyjnie przygotowany. Każdy krok, gest jest przemyślany (np. spotkanie Plutona z Jowiszem), nawet moment, w którym "odlatuje" kombinezon Arysteusza zwrócił moją uwagę.
Kostiumy zaprojektowała Anna Chadaj. Skoro wyżej wspomniałem o pszczołach, to i od nich zacznijmy. Fantastycznie wyglądają tancerze ubrani w złote koszule i czarne spodnie ze złotymi lampasami i naszytymi złotymi owadami. Sukienki tancerek baletu pięknie cieniowane, wyglądają jakby były uszyte z delikatnych płatków kwiatów. Kostiumy bogów z Olimpu są bardzo błyszczące, dużo tu bieli, srebra, piór, cekinów. Wszystko jest glitter i shine mówiąc współcześnie. Najbardziej jednak zachwycił mnie kostium Opinii Publicznej (teściowej Orfeusza). Szkoda, że osoby siedzące dalej nie dojrzą złożoności tego stroju. Dostojna garsonka i spódnica Opinii Publicznej to nie tylko kompilacja kolorów i wzorów, ale również różnych materiałów - dla mnie to kwintesencja teściowości (chyba nie ma takiego słowa). Na kołnierzyku panterka, na rękawach materiał z frędzelkami niczym zdjęty z abażuru i do tego własnoręcznie zrobiony na drutach "babciny" serdaczek, z kwiatowymi elementami oraz... twarzowymi (dosłownie) naszywkami. Całość mistrzowsko złożona w całość. Dla mnie numer 1 tego spektaklu. No i oczywiście kostium Plutona - mroczny, dostojny, z pazurem, najbardziej charakterystyczny. Zmysłowo wygląda czarna suknia Eurydyki w IV akcie z pięknie zaznaczonym dekoltem. W połączeniu z czarnymi muszkieterkami i koronkową maską mamy creme de la creme.
Światło wyreżyserowała Katarzyna Łuszczyk. Bardzo mi się podobało, że świat Plutona był w zielono-fioletowych barwach. Projekcje multimedialne opracowała Karolina Jacewicz.
Chylę czoło przed dyrektorskimi i reżyserskimi decyzjami dotyczącymi obsady "Orfeusza w piekle". Perfekcyjnie dobrani artyści! Eurydykę zagrała Yana Hudzovska. Muszę zdradzić, że widziałem ją na jednej z pierwszych prób i od razu pomyślałem, że to będzie idealna kreacja tej postaci. Hudzovska wokalnie zachwyca już od samego początku (Kuplety "Gdy serce jest z miłości chore"), przez inwokację "Śmierć zjawia się uśmiechnięta" z cudownym vibrato, aż po piękne kuplety Eurydyki w III akcie "Ach leżę tu tak zrozpaczona" i cudowną koloraturę w "Hymnie do Bachusa".
Orfeusza zagrał Dawid Kwieciński, kreując sympatycznego, nieco narcystycznego bohatera. Wspaniale zaprezentował się w duecie z Yaną Hudzovską "Więc z nami klops", "grając" swoje solo "na skrzypcach". Genialny finał pierwszego aktu wykonany przez Kwiecińskiego (obserwujcie jego twarz na ekranie) z Ewą Menaszek (Opinia Publiczna) i Chórem Opery na Zamku!
Przebojowo aż dwie postaci zagrał Aleksander Kruczek. Niesamowicie brzmiący tenor stworzył postaci pszczelarza Arysteusza i boga Plutona. Jakże odmienne, a jednocześnie bardzo wyraziste. Wspaniale pokazana przemiana z ludzkiej postaci w bóstwo! Wychodząc z Opery słyszałem jak widzowie rozmawiali o tej "postaci diabełka". Zmysłowo wyśpiewana aria "Ja jestem Arysteusz, pszczelarz z Arkadii". Mistrzowskie "Gołąbeczków gruchanie, gruchanie słyszę"!
Kamil Pękala - mam wrażenie - najlepiej bawił się swoją postacią "boga na stanowisku". Jego Jowisz budzi nie strach, a ogromną sympatię. Oczarował mnie język Jowisza: "urażony w dumie ojca i dumny w ojcostwie (...) muszę znosić tę dręczącą udrękę czyli udręczającą mękę". Wspaniały duet z Hudzovską "Coś chyba łazi mi po nosie", okraszony genialnym ruchem solistów i baletu. To w tej scenie mamy najlepsze bzzzzzykanie ever! To pełna "uśmiechniętego erotyzmu" scena! No i ten menuecik Pękali oraz piekielny galop z Aleksandrem Kruczkiem.
Merkury Łukasza Ratajczaka rozbawił mnie do łez. Widownię rozśmieszył swoim "Eeeeee tam" Ruslan Bilchak jako John Styks ze szlagwortem "Kiedy w Beocji królem byłem". W roli dostojnej i zimnej "Opinii Publicznej" podziwiałem Ewę Menaszek. To jej recytatywa "Kim jestem" rozpoczyna operetkę. Swoim mezzosopranem oczarowuje w finale "Ach, nie zerkaj już w żadną stronę". W kupletach otwierających II akt zachwycili mnie Julita Jabłonowska (Kupido), Katarzyna Nowosad (Wenus), Janusz Lewandowski (Mars) oraz Zuzanna Ciszewska jako Diana wyśpiewująca swoje "Co dzień, do dziś..." . Moje uwagę zwróciła przywołana już Jabłonowska w kupletach Kupido "Żeby wyciągnąć myszeczkę z ukrycia". Brawa dla Małgorzaty Zgorzelskiej (Junona), Aleksandry Wojtachni (Hebe), Tetiany Bilchak (Minerwa).
Moje wyrazy uznania dla Chóru przygotowanego przez Małgorzatę Bornowską za... wspaniałą i "straszną" grę aktorską rodem z horroru, ale przede wszystkim śpiew. "Niech żyje wino. Wino tak!". Brawo!
Nie mam wątpliwości, że "Orfeusza w piekle" w Operze na Zamku trzeba obejrzeć co najmniej dwa razy, by nacieszyć się szczegółami choreografii, kostiumów. By maksymalnie nasycić się muzyką Offenbacha, która dla mnie okazała się drogocennym odkryciem. Kiedy w marcu rozmawiałem z Jerzym Janem Połońskim powiedział mi: "Mam nadzieję, że ludzie będą chcieli iść po raz drugi, po raz trzeci, ale nie dlatego, że nie będą rozumieli, tylko dlatego, że będą chcieli to po raz drugi, po raz trzeci przeżywać".
Życzę Państwu doskonałej na zabawy i zapraszam do Szczecina.
Tekst dotyczy obsady z próby generalnej z 16 maja 2024.
Pierwsza premiera odbyła się 17 maja 2024, druga dzień później.