"Samotny zachód" w reż. Gienadija Muszpierta w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
Farsa Martina McDonagha jest zaskakująca: zamiast głupawych żartów z "wyższych sfer" proponuje autentyczny dramat. Zaśmiewamy się do łez, które mogą okazać się prawdziwe. Szczególnie w oku polskiego katola. Czy ksiądz alkoholik przeżywający pięć razy w tygodniu kryzys wiary jest zabawną postacią? Jasne, że tak! Wielebny Welsh jest groteskowy, godny pożałowania i wykpienia. Ale jednocześnie w tym swoim nieudolnym zmaganiu ze słabościami ciała i ducha staje się istotą godną szacunku - w upadku (a właściwie serii potknięć) objawia się jego człowieczeństwo. W podobny sposób pokazywane są wszystkie postaci "Samotnego zachodu". Dramat w farsowych ciuszkach Martin McDonagh szydzi okrutnie ze słabości, małości, głupoty swoich bohaterów. Jednak jest czuły na najdrobniejszy prawy gest, na każdą nutę ludzkiego dramatu. Jakby nieustannie sugerował, że choć nasze życie jest byle jakie, miałkie, pozbawione patosu, to za tą całą mizeri