"Czym różnimy się my, śpiewacy, od instrumentalistów? Tym, że nasz instrument sami musimy sobie zbudować. Sami strugamy deseczki i suszymy jelita na struny" - powiedział kiedyś Piotr Beczała. Jeśli tego porównania się trzymać, trzeba stwierdzić, że on sam zbudował sobie stradivariusa - pisze Dorota Szwarcman w dodatku specjalnym Polityki.
Śpiewa nie tylko głosem o pięknej barwie, lecz także inteligencją emocjonalną, a przy tym tworzy wrażenie, że czynność ta jest dla niego naturalna jak oddychanie. Kreacje sceniczne naszego tenora każą wspominać wielkich śpiewaków z przeszłości, ale przy tym są całkowicie współczesne, bez cienia egzaltacji. Dlatego od dwóch dekad zachwycają widzów oper na całym świecie. W 1992 r. Beczała dostał pierwszy angaż w austriackim Linzu. Z okazji tego jubileuszu - po czterech latach przerwy - spotkamy się z artystą na żywo 24 listopada 2012 r. Kto by pomyślał, że taki los może spotkać ucznia technikum mechanicznego w Czechowicach-Dziedzicach? Zaczęło się od strachu przed klasówką z matematyki: zamiast na nią, poszedł z kolegą zgłosić się do szkolnego chóru. Okazało się, że - choć pochodzi z niemuzycznej rodziny - ma piękny głos i jest bardzo muzykalny. Dyrygentka zespołu madrygalistów, do którego z czasem trafił, namówiła go na stu