13 lutego, w sobotę, ekskluzywno-rządowa Warszawa świętowała światową prapremierę sztuki Janusza Głowackiego "Antygona z Nowego Jorku" - rzecz o "homlesach", bezdomnych nowojorskich, z którymi zresztą policja poradziła sobie skutecznie - wynieśli się z Tompkins Square Park, kiedy go ogrodzono siatką i kolczastym drutem. Wśród tych bezdomnych, gości zarobkowych z całego świata, nie brak Polaków. No, cała intryga się w tym zawiera. Reszta jest Beckettem ("chodźmy dokądś, chodźmy." I siedzimy nadal) i Mrożkiem (Emigranci). I Sofoklesem - prawo do pochówku godnego, choćby i mieszkającego na parkowej ławce homlesa. Nie wytykam zapożyczeń, zapożycza się w kulturze, to normalne, to się nawet nazywa: kontynuacja, zakorzenienie, jakoś tak. Głowacki to poukładał na nowo, dał nowy adres tym wyrzutkom społecznym, tym samym - nowy sens. Miała być groteska, wyszła tragigroteska. I metafora o wiele bardziej pojemna, niżby to wynikało z opisania pe
Tytuł oryginalny
Stołeczny salonowiec- Sławna Antygona, sławna Iza, sławny Janusz
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Szczeciński nr 42