Dlaczego tak się upierał, by go nie interpretować? Dlaczego upierają się przy tym jego współpracownicy? Dlaczego zawsze nie w smak były mu teksty, które coś z jego teatru usiłowały zrozumieć? Nie lubił nazywania, dopowiadania. "Zrozumieć" to było natręctwo mu nieznane - o twórczości Jerzego Grzegorzewskiego pisze Małgorzata Dziewulska w Teatrze.
A w szczególności jego formy zwyrodniałe: gadanie, rozprawianie, pisanina. W tym sensie, i w kilku innych, był przeciwieństwem inteligenta typu warszawskiego, bo Warszawa, skazana na niemoc polityczną, zawsze chętnie wyzywała się w gadaniu. Włącznie z takimi objawami, jak teatr konwersacyjny, zastępujący akcję komentarzem, koniecznie krytycznym, nastrojonym na chudy ton oceny. Jerzy Grzegorzewski uważał, że gadanie i pisanina to rzeczy zbyt łatwe, a na ich widok pytał za Gombrowiczem "i co, i co, i co?". Cenił czyn, gest, akt, który ma początek i koniecznie pointę, choć może być całkiem straceńczy. I jakoś ingeruje w rzeczywistość. Jeśli więc mamy szacunek dla jego cnót artystycznych, nie powinniśmy zbytnio się rozwodzić. Chociaż, gdyby ktoś wpadł na ślad sprzeczności, w których był uwięziony, w których może jesteśmy u więzieni... Czyli że co innego zawartość przedstawień, gdzie lepiej milczeć i opisywać, co innego rzecz zgoła od