"Rzeźnia" Sławomira Mrożka w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w tygodniku W Sieci.
Artur Tyszkiewicz kolejny raz pokazuje swój skrajnie uczciwy teatr, ale tym razem gubi Mrożka. Choć może należałoby powiedzieć, że reżyser wysupłał sobie parę przebłysków spomiędzy tego, co Mrożek realnie napisał. "Rzeźnia" (pierwotnie jako słuchowisko) mówi o upadku kultury. Dlatego gdy w 1975 r. w warszawskim Dramatycznym Jerzy Jarocki dał jej prapremierę (z Holoubkiem, Szczepkowskim i Zapasiewiczem), musiało to wyglądać jak złowieszczy zwiastun. Zresztą do tamtej wersji, kanonicznej, nikt do dziś się nie zbliżył. Nikt też dzisiaj nie ma już wątpliwości, że Mrożkowa prognoza wypełniła się, i to z naddatkiem. Może dlatego z "Rzeźnią" z Ateneum jest taki kłopot. Ale może też jest to jakieś usprawiedliwienie. Tyszkiewicz przestawia akcenty. Sugeruje, że Skrzypek (precyzyjna rola Tomasza Schuchardta) próbuje się wyzwolić z własnej świadomości, że właściwie to jego próba życiowego zmierzenia się z tym, co wolno, a czego nie.