- Nie chcę, aby moje dziecko obejrzało to przedstawienie, bo to bajka zbyt ciemna, mroczna i przygnębiająca - takie głosy dało się słyszeć wśród dorosłych po premierze "Burzy w Teatrze Gogo", w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Czy tak jest rzeczywiście? Mam wątpliwości. W końcu wszystko kończy się happy endem, a cała machina teatralna uruchomiona przez realizatorów działa bez zarzutu. No powiedzmy - prawie.
Twórczość dramaturgiczna Andrzeja Maleszki jest dzieciom i dorosłym doskonale znana choćby z inscenizacji telewizyjnych. Bo też materia utworów poznańskiego literata czerpie pełnymi garściami z możliwości, jakie daje technika filmowa. "Wielkoludy", "Ballada o Kasi i drzewie", "Jasiek" to teksty, gdzie stylistyka obrazu i wszystko to, co się dzieje w narracji pozawerbalnej, są równoważne z samym słowem. Podobnie niebanalna konwencja zastosowana została przez autora w "Burzy w Teatrze Gogo" i trzeba przyznać, że bydgoski spektakl wykorzystuje niemalże optymalnie wszystkie możliwości wynikające z uruchamiania teatralnej machiny w opowiadaniu smutnej historii dziewczynki, walczącej o miłość swoich rodziców ze złą, pozbawioną czystych ludzkich uczuć, lalką. Sam koncept dramaturgiczny jest naprawdę interesujący, bo od początku wszystko to, co widzimy na scenie, postrzegane jest oczyma dziewczynki, jeszcze leżącej "w puchowej pierzynce brzuszka mamy". "M