- Zapraszanie serialowych gwiazd to rola domów kultury, a nie naszego teatru. Jak zaproszę Jandę, to drenuję kieszenie ludzi, którzy za bilet będą musieli zapłacić 250 zł. A potem przez pół roku nie przyjdą do teatru - mówi Robert Czechowski, dyrektor Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze.
Iga Dzieciuchowicz: Zielona Góra jest coraz częściej wymieniana jako jeden z ciekawszych ośrodków na teatralnej mapie kraju. Przeczy pan przekonaniom, że prowincjonalny teatr jest zły. Trudno było to wszystko osiągnąć? Robert Czechowski: Zielona Góra to świetne miasto do życia - czuje się bliskość granicy, mieszka tu ludność napływowa, więc nie ma drobnomieszczańskich korzeni. Jeśli pomyśleć o historii tego miasta, to jest taki malutki Wrocław. Zielona Góra jest otwarta, mieszkają tu ludzie obyci kulturalnie, będący na bieżąco z nowymi trendami. Bogatszy o doświadczenia kaliskie, w Zielonej Górze dryfuję w trochę inną stronę: nie aż tak jaskrawo w stronę teatru eksperymentalnego. Biorę pod uwagę fakt, że Zielona Góra to nie Wrocław czy Kraków. Ale poważnie traktuję każdego widza i słowo prowincja uważam za walor. Chełpimy się wykształceniem, znajomościami z osobami pozornie wybitnymi, a potem życie to wszystko weryfikuje. Każ