"Edward II" w reż. Anny Augustynowicz w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński na swoim blogu.
Fajny queerowy tekst o miłości, fajni aktorzy, wykon trwa tylko półtorej godziny - a idzie zasnąć. O dizajnie można powiedzieć tyle, że scena nie jest goła, o ciuszkach, że aktorzy nie są goli. Bejzik z kryzą, maską i pleksą. Na środku podest, po bokach krzesła, oni siedzą, my siedzimy. Wygląda to jak "czytanie performatywne", stacjonarny "teatr słowa", gdzie "podaje się tekst". Podaje się sprawnie i profesjonalnie, jak klopsiki w Ikei. Z Niemca, który nie chciał Wandy, czyli z homostory, został się pudelek: ojciec robi buzi z synem. Jeśli iść, to na aktorów, po elżbietańsku sami panowie, ogarniają, pełne spoko, tyle że mówią nadpoprawnie jak u logopedy i nie ma efektu swojskości. Ostatnio w Starym mało laś na scenie, ale w grudniu będzie premiera Strzępki. "Edwarda II" nie wydziergano w głównej dziś estetyce bad (Die Antwoord, Klata, Masłowska, "sama zła muzyka" itp.), wydziergano w estetyce vintage, czyli w 16. wieku byłoby to świeże.