Oglądając "Panią prezesową" Hennequina i Vebera w "Syrenie", myślałem o zadziwiającym zjawisku śmiechu scenicznego. Nagle, w sytuacjach zaskakujących, wybucha zbiorowa reakcja widzów. Wywołuje ją jakieś słowo czy zdanie, padające ze sceny, gest, splot wydarzeń. Zrazu ów śmiech bywa odosobniony, już za chwilę staje się spontaniczny, powszechny. Już nie wystarczą salwy śmiechu, widzowie - instynktownie zaczynają klaskać. Ten fenomen nie bywa powiązany z momentem powstania sztuki. U nas widzowie bawią się na komediach Moliera, Fredry, sztukach Bałuckiego, Nowaczyńskiego, a także - Zabłockiego, czy "Uciechach staropolskich", "Ożenku". Wbrew szablonowemu myśleniu śmiech widowiskowy, jeśli jest w dobrym gatunku, nie rdzewieje. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. Oto paradoks, godny uwagi ludzi myślących. Tak właśnie jest w "Syrenie" na spektaklach "Pani prezesowej". Nie mówię, że to arcydzieło. Nie należy mylić owej farsy (tak właśnie: fars
Tytuł oryginalny
Stare śmiechy nie rdzewieją
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Warszawy" nr 32