„Czarodziejska góra” Tomasza Manna w reż. Michała Borczucha w TR Warszawa. Pisze AK [Aneta Kyzioł] w „Polityce”.
Zawarta w powieści Manna wizja nadchodzącej wojny mocno rymuje się z dzisiejszymi nastrojami, podsycanymi także przez polityków, rzucających frazy w stylu „żyjemy w epoce przedwojennej". Michałowi Borczuchowi i odpowiedzialnemu za adaptację i dramaturgię Tomaszowi Śpiewakowi pobyt Hansa Castorpa w górskim uzdrowisku dla gruźlików skojarzył się dodatkowo z okresem pandemicznej izolacji. Czasem naznaczonym niepokojem i śmiercią, ale też swoistą wolnością - tyleż więc straconym, co zyskanym. Spektakl w TR Warszawa rozgrywany jest w sennym (w obu znaczeniach tego słowa) rytmie i z niewielkimi odniesieniami do polskich realiów, jak w scenie pod gabinetem lekarskim, gdzie kolejność przyjmowania pacjentów pozostaje tajemnicą. Castorp (w pierwszej części grany przez Magdalenę Kutę, w drugiej przez Mateusza Górskiego), z początku zagubiony, stopniowo rozsmakowuje się w sytuacji zawieszenia. Jego podstawowym zajęciem staje się celebracja ucieczki od rzeczywistości. Twórców nie interesują wielkie dysputy filozoficzne z powieści Manna, ważne są emocje, uczucie Hansa do Kławdii Chauchat (Monika Niemczyk), seanse spirytystyczne, zaglądanie pod podszewkę realności, szukanie własnych ścieżek. Ogląda się to czterogodzinne meandrowanie, oparte, jak się wydaje, w pewnej mierze na aktorskich improwizacjach, z falującym, a czasem zawieszonym zainteresowaniem.