"Szosa Wołokołamska" w reż. Barbary Wysockiej w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Elżbieta Błaszkiewicz w Przeglądzie.
Decydując się na obejrzenie "Szosy Wołokołamskiej", widz wkracza w umysł człowieka spętanego innym systemem. Spektakl to strumień świadomości bohaterów czy też bohatera, bo nie chodzi o konkretne osoby, raczej o syntezę klatki, w której funkcjonowały jednostki w dobie komunizmu na przestrzeni dekad. W ten odhumanizowany stan wprowadza widzów już pierwsza sekwencja. Widownia i scena zalane są stalowobłękitnym światłem, a trzy bliżej nieokreślone postacie powtarzają wciąż kilka zdań. To preludium powtarzalności historii - sytuacji, w której jednostka nie ma praw. Liczy się system wymagający poświęcenia absolutnego. Heiner Müller pisał ten tekst w latach 1984-1987. Tytuł zapożyczył z powieści Aleksandra Beka. W czasie II wojny światowej na tytułowej szosie został zatrzymany niemiecki pochód na Moskwę. To też symbol miejsca będącego końcem, z którego nie ma możliwości ucieczki. Postacie dramatu nie mają imion, w programie jest podana j