„Kruchość wodoru. Demarczyk” w reż. Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima. Pisze Monika Oleksa w Teatrze dla Wszystkich.
Kruchość wodoru. Metaliczny wodór. To ten pod skrajnie wysokim ciśnieniem. Takim była Ewa Demarczyk, widziana oczami Katarzyny Chlebny. Krucha i metaliczna zarazem. Poddawana działaniu skrajnie wysokiego ciśnienia przez otoczenie, ale chyba najbardziej przez samą siebie… Spektakl Teatru Proxima został zapowiedziany przez Małgorzatę Skowrońską, Martę Gruszecką i Michała Olszewskiego jako pozycja obowiązkowa dla teatromaniaków.
Ciśnienie rośnie od pierwszej minuty sztuki: początkowe dźwięki Czarnego Anioła uderzają z całą mocą. A potem jest jeszcze mocniej, bo kiedy unosi się kurtyna, uderza niczym dzwon głos Katarzyny Chlebny śpiewającej pieśń, która stała się chyba myślą przewodnią tego przedstawienia. Czarny Anioł polskiej piosenki. Tak została nazwana, włożona w klatkę „czarnoanielstwa”, o tym będzie mówiła w przejmującym monologu kończącym ten poruszający spektakl. Tymczasem jednak na ekranie, za plecami śpiewającej aktorki, widzimy czarne, migoczące skrzydła, jeden z powtarzających się obrazów i przypominamy sobie z jej nieautoryzowanej biografii ważny i symptomatyczny fragment:
Ewa Demarczyk otrzymuje Ordre International des Arts – Ordre de l’Éducation Artistique.
„Te wszystkie odznaczenia nie są tak istotne – mówiła po latach. – Najważniejszy jest moment, gdy gaśnie światło, zaczyna się muzyka, a na sali pełno ludzi[1].
Tego wieczoru w teatrze też jest pełno ludzi, rozglądam się dyskretnie i widzę na widowni trzy pokolenia widzów, którzy z równym przejęciem nie tyle oglądają, co przeżywają ten spektakl. Dlaczego? Najkrócej odpowiedzieć można tak:
Lecz choć on czarny toć anioł pański
Warto podkreślić, że Katarzyna Chlebny znakomicie wykonuje trudne pieśni Demarczyk, pewnie niejeden z widzów, tak jak ja, jeszcze tego samego wieczoru odszukiwał w zasobach internetu oryginalne wykonania Czarnego Anioła, Grande valse brillante, Nie widziałam cię już od miesiąca. Karol Tarnowski napisał kiedyś na łamach miesięcznika „Znak”: Piękno jest w pełnym tego znaczeniu naddatkiem, luksusem, a zarazem czymś, co mielibyśmy ochotę nazwać darem. Osobliwość piękna polega właśnie na jego strukturze bycia swoistym świadectwem, które jednak nie wiadomo dokładnie czemu zaświadcza. Piękno wydaje się „obrazem” wyższego porządku, czegoś, co przekracza ułomność naszego świata[2].
Jednak to piękno było też swoistym przekleństwem bohaterki sztuki: Chlebny pokazuje to gestem, mimiką, szczególnie w scenach z postacią graną przez Piotra Siekluckiego. Wtedy uwagę zwracają te elementy scenografii, które stylizują ją na gabinet rehabilitacyjny. W centralnym punkcie stoi fotel, normalnie przeznaczony do rehabilitacji, tutaj zaś jest swoistym narzędziem tortur, bo trudno inaczej nazwać to, czego doświadcza na nim bohaterka. Kim jest tu Sieklucki? Piotrem Skrzyneckim krzyczącym: Stać cię na więcej! Czy może to tak dobrze znany perfekcjonistom wewnętrzny krytyk? Ten krytyk, który powodował, że nigdy nie była zadowolona z siebie? Że była w tym nieprawdopodobnie samotna, bo wszyscy widzieli w niej wielkiego czarnego Anioła, a ona była, owszem, aniołem piosenki, ale przez swą wrażliwość bardzo narażoną na cierpienie kobietą. Stać cię na więcej! Jesteś leniwa! Dziś świadomość tego, czym jest depresja, jest już znacznie większa i wiadomo, że są to dwa komentarze, które depresję pogłębiają, dobijają i ranią. Chlebny to pokazuje w sposób, który powoduje poruszenie w świadomości widza, szczególnie że te sceny podkreślono jeszcze obrazem: oto aniołowi odpadają pióra ze skrzydeł, a ptactwo domowo-hodowlane jest z nich obdzierane. Pióra opadają, lecą, anioł staje się bezbronny… To prosta droga do problemu alkoholowego, stającego się sposobem radzenia sobie ze smutkiem, oczekiwaniami innych, własną bezradnością. To też aktorka pokazuje, bo co ważne, to przedstawienie nie jest pomnikiem wzniesionym „ku czci”, to brutalna prawda o kobiecie, człowieku, piosenkarce, dla której własny talent stał się więzieniem.
Chwilami miałam wrażenie, że muzyka, dźwięk w Kruchości wodoru są zbyt głośne, wręcz przeszkadzające, ale to pewnie zabieg celowy. Pod jego wpływem lepiej „słyszymy” ciszę, której nie boją się grać autorzy spektaklu.
[1]E. Karpacz-Oboładze, A. Kuźniak, Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk, Kraków 2015.
[2] K. Tarnowski, Szukając pocieszenia. O sztuce, „Znak” 2002, nr 571.