„Środula. Krajobraz Mausa” wg scenar. Igi Gańczarczyk w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Czekałem od dawna na spektakl Remigiusza Brzyka, który na nowo rozpali we mnie nadzieję, że jednak ten twórca ma mi coś jeszcze do zaproponowania, bo od jakiegoś czasu czułem znużenie tym, co proponował mi reżyser – były to spektakle wysoce rozmemłane i pozbawione tego specyficznego sznytu za którym tęskniłem. Tak, to jest moment, kiedy jak zwykle przy wspomnieniu o Brzyku musi wjechać na husarskim koniu cała na biało „Ziemia obiecana” z Teatru Nowego im. Dejmka z 2015 roku, która wypaliła mi się w głowie na długie, długie lata i wyznaczyła bardzo wysoko poprzeczkę oczekiwań względem tego, co prezentuje Brzyk w teatrze (słodki Jezu – finałowa scena pożaru do dziś nawiedza mnie w snach razem z moim nierozliczonym PIT-em z 2016 i babą od chemii z gimnazjum). Nie liczyłem na wiele względem „Środuli. Krajobrazu Mausa”, bo nasłuchałem się w kuluarach niekoniecznie przychylnych opinii i odwlekałem wyprawę do Sosnowca latami, aż spektakl zaczął być grany coraz rzadziej i w nagłym napadzie popłochu, że mi go zdejmą z afisza zanim będę miał szanse go zobaczyć, zebrałem siebie i moje 4 osobowości do Sosnowca, żeby w końcu stanąć w szranki z tym spektaklem i wyrobić sobie własne zdanie. A więc do boju.
Byłem przekonany, że skoro twórcy w samym tytule spektaklu powołują się na „Mausa” Arta Spiegelmana to głównie na tym tekście kultury się skupią, jednak – ku mojemu zaskoczeniu – komiks jest jedynie pretekstem do snucia opowieści i pojawia się na horyzoncie teatralnej sceny jedynie kilkukrotnie. Iga Gańczarczyk odpowiedzialna za tekst i dramaturgię postanowiła skonstruować spektakl patrzący bardzo świeżo na cały kontekst; nie skupia się jedynie na opowiedzeniu historii Spiegelmana, czy samego holocaustu lub sosnowieckiego getta. Pod lupę jest wzięty teren samej Środuli (dzielnicy Sosnowca), której można przyjrzeć się jako świadkowi historii, nie: jednej konkretnej – mamy tutaj ogrom przeróżnych biografii i kontekstów przeplatających się ze sobą, których punktem stycznym jest właśnie wcześniej wspomniana dzielnica. Dawno nie widziałem spektaklu, który tak zgrabnie łączyłby ze sobą tak wiele różnych płaszczyzn narracyjnych bez jednej głównej narracji fabularnej. Obserwujemy tutaj splot wspomnień Gańczarczyk z lat 90, kiedy mieszkała w bloku z wielkiej płyty z absolutnym brakiem wspomnień tego, jak realnie wyglądało getto na Środuli oraz wspomnień ludzi, którzy byli tam tylko przejazdem przed wywózką do obozów zagłady. Te wszystkie niedające się jasno poukładać wspomnienia i historie interferują tworząc zamglony obraz okolicy z bardzo trudną historią, w dużej mierze przemilczaną i nie do końca dobrze udokumentowaną, ale przede wszystkim zapomnianą. Poruszone zostają kwestie wybiórczości upamiętnienia oraz pewnego chorego konkurowania na ogrom bólu między miejscami pamięci. Poruszony zostaje ciekawy koncept miejsca nie-pamięci, w który idealnie wpisuje się sosnowiecka Środula. Miejsce, gdzie ludzie żyją na co dzień bez świadomości tego, co się tu zdarzyło; jednocześnie podniesione zostaje pytanie – co należy zrobić, żeby zbrodnie upamiętnić?Przecież nie można wymagać do ludzi, których mieszkania wybudowano na miejscu getta, żeby codziennie płakali i rozpamiętywali to, co miało miejsce na tych terenach. Padają ważne pytania o to jak działać i jak nie unieważniać przeszłości, a jednocześnie nie pozwolić sobie na popadnięcie w wir nieuzasadnionej niczym (nieosobistej) rozpaczy. Jak podkreśla Gańczarczyk, ważne jest stworzenie historii tego miejsca na nowo, z poszanowaniem i świadomością tego co było, nie tyle dla nas, co dla przyszłych pokoleń (co dobitnie obrazuje swoim małym dzieckiem na nagraniach wideo wyświetlanych nad sceną). Ważnym wątkiem, który pojawia się dość mimochodem jest związek przyrody z zagładą –na przykład tworzenie się na terenach zbiorowych mogił hybryd ludzko-roślinnych, gdzie szczątki ludzkie łączą się z naturą i nie wiadomo w jaki sposób jasno określić granice tej mogiły; jak pozwolić sobie na proste stwierdzenie „w tym miejscu kończy się teren zagłady”.
Bardzo sprytnie jest to wszystko połączone; tworzy swoistą mozaikę czy też: mapę myśli skupionych wokoło tego jednego rdzenia tematycznego. Nie jest przy tym nachalnie dydaktyczne, a także nie nudzi dzięki temu jak szybko twórcy przechodzą od wątku do wątku. Miałem jednak ciągle z tyłu głowy wrażenie, że było to wszystko trochę „szkolne”; nie wiem jak inaczej to określić, ale pewnie wiecie o co chodzi – na koniec roku ta zdolna grupka dzieciaków robi spektakl na ważny temat i w ramach apelu wszyscy muszą go oglądać. I mimo tego, że to super zdolne dzieciaki, to ma się świadomość bycia na sali gimnastycznej, a zza kurtyny wystaje twój wróg numer jeden, czyli skrzynia do skakania i ten stary wąsaty zboczeniec-wuefista.
Dodatkowego sznytu całości dodaje ciekawa i nieoczywista scenografia Igi Słupskiej; niby to tylko białe pudełko, na którym wyświetlane są wizualizacje, ale gdy przyjrzymy się całości to można dostrzec podobieństwo tej przestrzeni do dziury po budynku w pierzei ulicy; boczne ściany to ocalałe sąsiednie budynki, a my znajdujemy się w tej pustej przestrzeni – wyrwie po zaginionym budynku. W szerszym kontekście to nie tylko zaginiona zabudowa Środuli, wyburzona i spalona do filmu „Mur” z 1982 roku, ale też zaginiona historia ludzi i zapomnianego getta, wyrwa nie do zapełnienia i zgubienia z pola widzenia, nieważne jak wiele będzie się próbowało powiedzieć na ten temat nie ma szans załatać tej dziury. Zupełnie jak nie ma możliwości opowiedzieć w pełni tej historii z powodu tego, jak wiele świadectw zaginęło czy zostało zniszczonych – jak na przykład dzienniki Andzi Spiegelman, które jej mąż Władek zniszczył po jej samobójczej śmierci. W ten sposób poniekąd został odebrany jej głos jako świadkini historii.
Wrażenie robią także maski wykonane na potrzeby spektaklu inspirowane wyglądem postaci z komiksu Spiegelmana – momentami aktorzy ubierają na twarze mysie, kocie i świńskie podobizny (kolejno utożsamiane z Żydami, Niemcami i Polakami), aby dodać kontekst zapisany w historii w „Mausie”. Daje to przerażający efekt i jednocześnie mocno gra z moimi wspomnieniami związanymi z komiksem.
Brzyk stworzył na sosnowieckiej scenie kompetentny esej teatralny, porzucając zupełnie próbę stworzenia spektaklu wybrzmiewającego „artystycznie” ; skupia się jedynie na faktach i dąży do tego, żeby je przekazać w sposób rzetelny, niepozbawiony emocji, ale też wyważony, bez popadania w sceniczną histerię. Reżyser i dramaturżka znajdują miejsce na performatywną akcję malowania granicy dawnego getta, wykład o minerałach, wspomnienie i na poły dokumentalny film o latach 90 jak i na holocaust i historie ocalałych z zagłady (brzmi jak mój plan na przyszły tydzień). Bardzo przypadł mi do gustu ten spektakl, nie zmienił mojego życia otworzył mi parę klapek w głowie do myślenia z perspektywy, z której nigdy nie patrzyłem na temat zagłady (na przykład rola natury w tym temacie). Bardzo mocno moja pamięć uciekała do innego spektaklu Remigiusza Brzyka, który był bliźniaczo podobny do tego, a mianowicie „1946” który wystawiano w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Reżyser również wybrał tam formę eseju teatralnego i prezentował na scenie achronologicznie kalejdoskop wydarzeń orbitujących wokoło temat pogromu kieleckiego. Analizował to, jak do tego doszło i jak teraz (w roku 2017) nastroje powoli robią się bliźniaczo podobne. Do dziś pamiętam finał spektaklu zamykający się wierszem Kornhausera „Wiersz o zabiciu doktora Kahane” – nadal mam ciarki na plecach.
„Środula. Krajobraz Mausa” nie jest na pewno przedstawieniem rewolucyjnym, ale też nie rozumiem dlaczego przeszło ono tak bez echa bo to naprawdę solidna robota. Proponuję Teatrowi Zagłębia się nie poddawać (nigdy w życiu!) i nie zdejmować „Środuli…” z afisza, bo mam wrażenie, że to ważny spektakl; nie tyle nawet w kontekście historii lokalnej, ale samego sposobu podchodzenia do ważnych i trudnych zdarzeń, a przede wszystkim radzenia sobie z tym, że cały nasz kraj tak naprawdę jest jedną wielką zbiorową mogiłą.