- Nie kryję, że w sztuce tej zainteresował mnie kryzys rodziny, który nie jest oparty na schemacie hollywoodzkim, czyli miłość jej i jego. Srbljanović pokazuje rozpad rodziny w relacjach ojciec - syn, matka - córka, wnuczka - babcia. Brzmi to bardzo złowrogo. Autorka wskazuje, że w te relacje wkradła się obojętność, że straciliśmy uczucie wobec ludzi starych, niedołężnych - mówi reżyser PAWEŁ SZKOTAK przed premierą "Szarańczy" w Teatrze Polskim w Poznaniu.
Z Pawłem Szkotakiem [na zdjęciu], o "Szarańczy", nowej polskiej prapremierze w Teatrze Polskim w Poznaniu, rozmawia Stefan Drajewski: Kilkanaście lat temu razem z Teatrem Biuro Podróży zrealizowałeś "Carmen funebre", która wyrosła między innymi z inspiracji wojną na Bałkanach. Wojna się skończyła, Bałkany są obolałe, a ty wracasz tam, realizując w Teatrze Polskim "Szarańczę" Bijany Srbljanović. - Powodem, dla którego realizowaliśmy "Carmen funebre" był szok, że w Europie doszło na naszych oczach do wojny. Wcześniej miałem złudne odczucie, że koszmar II wojny światowej był tak ogromny, że definitywnie uniemożliwił takie rozwiązywanie konfliktów między ludźmi, między narodami Okazało się, że nie. I chociaż minęło od tej wojny na Bałkanach sporo lat, moje myśli ciągle krążyły wokół tego regionu i wokół tamtejszej dramaturgii. W "Szarańczy" o tej wojnie się niewiele mówi, raczej się ją wyczuwa. Możemy sobie wyobrazić,