Kiedy w sztuce Jerzego Jurandota "Dziewiąty Sprawiedliwy", umilającej w teatrze Dramatycznym warszawiakom skwarną kanikułę, w mieście Sodomie zjawiają się trzej aniołowie, aby znaleźć dziewięciu sprawiedliwych, mamy wrażenie, że na scenę wkroczyli Dürrenmatt i Brecht. Najbardziej natarczywie narzucają się skojarzenia z brechtowską "Operą za trzy grosze". Zostajemy wprowadzeni w krąg łobuzów, oczajduszów i sutenerów, wielką rolę gra szefowa domu publicznego. Ale Jurandot nie jest ani Dürrenmattem ani Brechtem. Kierowany intencją pokrzepiania serc i siania optymizmu staje się w drugiej części swego utworu niemal Korzeniowskim z "Majstra i czeladnika". Publiczność dowiaduje się, że większość łobuzów i oczajduszów to najprzyzwoitsi obywatele. Udają tylko złodziei, sutenerów i oszustów, ponieważ istnieją w owej Sodomie Jurandota ludzie, uważający uczciwość za dowód niedołęstwa i głupoty... Ten moralitecik z optymist
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Demokratyczny nr 36