EN

9.10.2011 Wersja do druku

Sprawa przedawniona

Ilekroć czytam piękne (bo piękne) i ciemne strofy "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego, tylekroć narasta we mnie bunt. Kiedy słuchałem finałowego monologu Mariusza Bonaszewskiego jako Lucyfera, trudno mi było nie poddać się sugestywnej sile tej wzniosłej, emocjonalnie porywającej interpretacji, choć u jej spodu tkwiła zadra - ta obrona Zborowskiego to jakaś straszliwa pomyłka poety, który przyłączył się do legendy stworzonej pod patronatem magnaterii strojącej się w demokratyczne szaty i wpisał sprawę Zborowskiego w plan genezyjskiej koncepcji dziejów. W ten sposób warchoł, morderca i awanturnik urósł do rangi męczennika, orędownika wolności, a nawet - krok dalej - utożsamił się z Polską. Utożsamił, ale i nie utożsamił, bo na koniec - choć końca właśnie nie ma - Słowacki Kanclerza uniewinniał, dwie strony sporu jednał i nie postawił kropki. Nigdy też dramatu nie ukończył. Nic dziwnego, że ta otwarta forma nęci wielkich ins

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Sprawa przedawniona

Źródło:

Materiał nadesłany

Przegląd nr 40

Autor:

Tomasz Miłkowski

Data:

09.10.2011

Realizacje repertuarowe