"Sierpień" w reż. Grzegorza Brala w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Na Broadwayu grana była bez przerwy przez trzy lata, a do kasy biletowej ustawiały się długie kolejki. Najnowsza premiera w reżyserii Grzegorza Brala nawiązuje do najlepszych tradycji dramatu amerykańskiego. Bolesny obraz życia rodziny, która przez wiele lat nie jest w stanie zapomnieć o wzajemnych krzywdach, a jej niezabliźnione rany wciąż jątrzą, przypomina świat znany ze sztuk Eugene O'Neilla czy Arthura Millera. Ta dotkliwa wiwisekcja, niewygodne zwierciadło, została w pewnym momencie odrzucona przez na pozór wyzwolonego z poczucia winy widza. I tym samym przez teatr. Okazało się jednak, że taki gorzki rachunek sumienia może być drogą do samooczyszczenia, stąd ogromne powodzenie sztuki Tracy'ego Lettsa "Sierpień". Nagroda Pulitzera za tekst, potem triumfalny korowód przez teatry Ameryki i Europy, aż po polską scenę. By jednak nadać odpowiednią rangę tym rodzinnym konfliktom, by nie brzmiały banalnie jak w mieszczańskim dramacie, teatr musi nie