"Moulin Noir" w reż. Marcina Przybylskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - Kulturze.
Na początek dym i przeszywające go światło. W tle gęsty deszcz. Grzegorz Kwiecień zupełnie nieruchomo, jakby bez emocji (obnaża je tylko lekko drżący głos), śpiewa "Death Is Not the End" Boba Dylana, robi się jeszcze mroczniej. Jako wyzuty ze złudzeń taksówkarz zabierze piękną klientkę do piekła, w okolice brudnych, śmierdzących przedmieść, gdzie w zaplutych zaułkach czai się zbrodnia. Nie chcielibyście tu trafić. Właśnie tu jest Moulin Noir, czyli zadymiona ciemna spelunka. Pachnie tu rozpustą i krwią. Między stolikami czają się podejrzane typy. Zmęczone, obojętne głosy morderców, narkomanów, prostytutek spowiadają się przed szatanem i w "rozkoszach życia pławią się". Nie chcielibyście tu trafić. W Moulin Noir wybrzmią songi najbardziej ponurych współczesnych bardów, czyli Nicka Cave'a, Toma Waitsa i Martyna Jacques'a. Nie można wyobrazić sobie Songi Nicka Cave'a, Toma Waitsa i Martyna Jacquesa wykonane przez studentów i absolwen