MACIEJ PRUS przypomniał nam pisarza, o którym rówieśni mówili, że talentem dorównuje Szekspirowi. Może i dlatego poderżnięto mu gardło w karczemnej bójce: elżbietańskiej Anglii wystarczał jeden geniusz, iżby jej tragedie ujawniać. A może Marlowe zginął - i tak wówczas szeptano - bo Bóg kierował ręką mordercy. Dwudziestodziewięcioletni pisarz zdążył tuż "wystawić sztukę o Tamerlanie Wielkim": mówiono, że Boga wygania nie z raju, bo propaguje model człowieka, który suwerenność myślenia stawia ponad niewzruszalność prawd objawionych. "Tragiczne dzieje doktora Fausta" (tekst ogłoszony po śmierci Marlowe'a) ów renesansowy model człowieka wzbogaciły o bohatera, którego imię miało stać się symbolem. Nie dzięki temu, że duszę diabłu zaprzedał, lecz dlatego, że nic poza duszą nie mając do sprzedania, nie zawahał się przed ceną najwyższą, iżby siłą rozumu móc zmieniać naturalny, a mistyczny porządek świata. Tragedia Marlowe
Tytuł oryginalny
Spotkanie z Faustem
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny - Warszawa nr 108