Twórczość Fiodora Dostojewskiego jest dla teatru wciąż łakomym kąskiem. Jego powieści stanowią tak doskonały materiał dla scenicznych adaptacji, iż nie wahano się nawet nazwać autora "Biesów" prekursorem współczesnej dramaturgii.
O ile adaptatorowi praca idzie względnie łatwo, o tyle wykonawcy maja zwykle trudniejszy orzech do zgryzienia. Postacie Dostojewskiego, noszące w sobie demoniczność, chorobliwość i przestępcze instynkty - mimo iż tak genialnie we wszystkich szczegółach sportretowane - nie są łatwe do naśladowania, bo wymagają dojrzałego, wytrawnego aktorstwa. W przeciwnym wypadku staja się miałkie, w najlepszym, razie rezonerskie, czasem groteskowe.
Teatr Współczesny we Wrocławiu pokusił się właśnie o wystawienie "Zbrodni i kary", której bohater, Raskolnikow, miał już jak wiemy w polskich teatrach wiele, mniej lub bardziej udanych wcieleń. Krzysztof Rościszewski, autor adaptacji i reżyser, interesująco to przedstawienie ( z widownią na scenie) zaprojektował, a pomogli mu w tym wydatnie autor scenografii Andrzej Markowicz i twórca wielce wymownej muzyki Jerzy Satanowski. Oprawa więc do mrocznego klimatu znakomita. Niestety, w spektaklu ograniczonym do wątku Raskolnikowa (i tak całość trwa 3,5 godziny) zabrakło najważniejszego, mianowicie aktorstwa. Rola Raskolnikowa przerasta możliwości grającego w przedstawieniu premierowym Grzegorza Górnego. W jego interpretacji Raskolnikow to postać nijaka, bardzo powierzchowna, bezładnie szamocząca się po scenie, momentami nadto krzykliwa. Nie nęka go wewnętrzna szarpanina, nie trawi gorączka, mało ma do powiedzenia. W środku pusty, bez wyraźnych motywów