- Gdyby dzisiejsze przepisy dotyczące mobbingu obowiązywały na początku lat 90., Janusz Józefowicz trafiłby pewnie na ławę oskarżonych. Nie interesuje go kodeks pracy, bo - jak mówi - jest artystą, a w teatrze liczy się przede wszystkim sztuka, a nie godzina na zegarku - pisze Krzysztof Szwałek.
Startowali, gdy o prywatnym teatrze nikt w Polsce nie myślał. Spotkali w warszawskim teatrze Rampa w połowie lat 80. Józefowicz był piekielnie zdolnym reżyserem i choreografem, Stokłosa rozchwytywanym kompozytorem. Szybko okazało się, że fascynuje ich to samo. Chcieli robić teatr muzyczny z prawdziwego zdarzenia - taki zapierający dech w piersiach, z rozmachem i wyobraźnią. Gdy spotkali biznesmena Wiktora Kubiaka, wiedzieli już, że to się uda. Sto lat dla Metra Gdy Kubiak zapewnił finansowanie, Józefowicz i Stokłosa mogli się skupić na sztuce. Ale na przełomie lat 80. i 90. do teatrów muzycznych szli pracować tylko ci, którym zabrakło talentu, by grać role dramatyczne. Środowisko mówiło o nich z pogardą. Józefowicz postanowił to zmienić. Ogłosił casting. Chciał znaleźć młodych zdolnych - nieskażonych scenicznymi manierami. Na przesłuchania przychodzili jednak wszyscy - panie w średnim wieku i soliści wiejskich kapel. Śpiewali Sto la