W niedzielę o 20 performer Rafał Betlejewski spalił stodołę symbolizującą zbrodnię w Jedwabnem. Po 69 latach w ogniu miał spłonąć nasz antysemityzm, ale dla wielu Polaków i Żydów projekt był raczej bolesną prowokacją - piszą Piotr Pacewicz, Grzegorz Szymanik w Gazecie Wyborczej.
Betlejewski oblewa stodołę benzyną. Wchodzi z pochodnią do środka. Ogień z pochodni oblizuję słomę i przenosi się na stodołę. Płomienie pełzną po słomie, po deskach. Buchają kłęby tłustego dymu. Straż pożarna patrzy, telewizja kręci. Ludzie milczą. Pan Bogdan siorbie piwo. - O, pali się! A ja myślałam, że coś wybuchnie! Nie ma wyciszenia, jest nuda i piknik. Śmiech i widowisko. No, może u nielicznych widać dreszcz. Bo może TAMTA stodoła płonęła tak samo, drewno piszczało i strzelało. I lato było tak nieznośne upalne. I może ludzie też stali tak wokół, jak my. I że w TAMTEJ stodole byli ludzie. Ze stodoły zostaje szkielet. Powoli pęka, rozsypuje się i ląduje na ziemi. Brawa. - No to zwijamy się - mówi operator kamery. Podwójnie bezczelny To bulwersujące wydarzenie miało się odbyć w Jedwabnem, ale ostatecznie performer spalił stodołę we wsi Zawada pod Tomaszowem Mazowieckim. Kupił ją w sąsiedniej wsi i pos