W sobotę, 23 lipca stał się cud prawdziwy! Policzki znudzonych fanów opery nabrały rumieńców, gdy po ponad 150 latach wskrzeszono do życia dzieło księcia Józefa Michała Ksawerego Franciszka Jana Poniatowskiego (1816-1873). W ramach krakowskiego Festiwalu Muzyki Polskiej, w wersji koncertowej wykonano jego dzieło "Pierre de Medicis" ("Piotr Medyceusz"). Wskrzeszenie było spektakularne, bo z pomocą Programu Drugiego Polskiego Radio, które transmitowało wydarzenie, dzięki czemu błyskawicznie poszerzono krąg fanów dzieła i twórcy - pisze Jerzy Snakowski w portalu wirtualnapolska.pl
Proszę sobie wyobrazić zblazowanego operomaniaka. Posiada już wszystkie oficjalne i pirackie nagrania "Traviaty", "Carmen", "Turandot". Widział dziesiątki inscenizacji "Tristana i Izoldy", "Cyrulika sewilskiego", "Juliusza Cazara". Przedyskutował wszelkie zagadnienia związane z "Rigolettem", "Halką" i "Toscą" i nie ma już o czym rozmawiać z kolegami-maniakami. Warsztat operowych reżyserów poznał do tego stopnia, że nie musi oglądać ich kolejnych realizacji, bo i tak wie, jak będą wyglądały. W jego życiu pojawia się pustka. Nie ma na co czekać. Wszystko widział, wszystko słyszał. Ale ma marzenie: pewnego dnia, ktoś, w jakimś przepastnym archiwum, odnajdzie nieznaną partyturę Verdiego, Mozarta, Belliniego I wtedy w jego życiu pojawi się nowe dzieło, powód do dyskusji na operomaniakalnym czacie, przyczyna wzruszeń! Niestety! Przez twórczość czołowych kompozytorów przekopały się już tysiące teatrologów i muzykologów. Ich książki, artykuły,