Fani Davida Mameta, ceniący go za "Glengarry Glen Ross" albo "Bizona", zajrzawszy do teatru w dawnych zakładach Norblina, z początku mogą pomyśleć, że zabłądzili.
Na maleńkiej scenie klasyczna dekoracja, z głośników sączą się lekkie, ale dostojne dźwięki. To wydaje się dobre dla współczesnej sztuki, na miarę skrojonej, pisanej ku uciesze mieszczańskiej publiki. Ale gdzie w tym Mamet? On przecież zawsze walił między oczy mocną, nawet brutalną frazą, ostrym rysunkiem bohaterów, wnikliwą obserwacją często zdegradowanej rzeczywistości. Nieproszony przykładał nie tylko Amerykanom pod nos krzywe zwierciadło. Kazał im patrzeć na siebie w całym wewnętrznym zakłamaniu. Po wspomnianych "Glengarry...", "Bizonie", po kilku filmach, do których napisał scenariusze i tych przez niego wyreżyserowanych, wiem na pewno, że Ameryka ma w nim doskonałego kronikarza. Szczerego i niezdolnego do kompromisów. "Bostońskie małżeństwo" to w dorobku pisarza tylko drobiazg niewiele znacząca błahostka. Podobno Mamet napisał ją na zamówienie żony, aktorki Rebeki Pidgeon. Była tu wymarzona dla niej rola. Z początku jest wi�