Nie mam żadnej wątpliwości, co jest najważniejszym krakowskim wydarzeniem kulturalnym - niezmiennie od ponad roku, kiedy na Scenie Kameralnej Starego Teatru wystawiono nową wersję "Braci Karamazow" w reżyserii Krystiana Lupy. Zacznijmy od tego: oglądanie kiepskich przedstawień to dla mnie rzecz nieporównanie bardziej bolesna niż zły film lub koncert. Muzyk może tylko zanudzić, film można natychmiast odreagować śmiechem, korzystając z anonimowości ekranu (bo przecież nie śmiałbym się prawdziwemu Lindzie w twarz). Poza tym taki muzyk nie nudzi swoją twarzą, muzyk nudzi - by tak rzec - palcami, a więc poniekąd incognito. Natomiast zły teatr boli inaczej, fizyczny kontakt z ludźmi wplątanymi w chałturzastą kabałę to sytuacja ekstremalnie żenująca. Tak więc, by unikać stresów, do teatru podchodzę przesadnie ostrożnie, ale z Lupą było dokładnie odwrotnie. Że na "Braci" pójdę, wiedziałem od początku - powód był prosty: Lupa właśnie. Że na
Tytuł oryginalny
Spektakl Krystiana Lupy
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta w Krakowie nr 40