To bodaj Słonimski napisał niegdyś o "Klątwie", iż "słyszy się w niej dźwięk żelaza", zaś każda nadmierna czułostkowość lub łatwe przecież folkloryzowanie zepchnie inscenizacje tej sztuki w zwyczajną śmieszność. Słowa dawnego recenzenta nie straciły trafności, przeciwnie - nawet zyskały dodatkowy sens w czasach, w których wszelka moralistyka trąci podejrzanym, nieświeżym zapaszkiem, a o folklorze po prostu lepiej nie mówić. Przyznam, że na premierę "Klątwy" w reżyserii Jerzego Golińskiego i Andrzeja Grabowskiego w krakowskim teatrze im. Juliusza Słowackiego szedłem z poczuciem, że wiem, jak będzie. I w pewnym sensie nie zawiodłem się - było właśnie tak, jak przypuszczałem, po bożemu. Kosztowna, niemal naturalistyczna scenografia (Jacek Ukleja), Ksiądz szamoczący się między chucią a wiarą w potępienie, Młoda (Mariola Pietrek), której powierzchowność niczym nie usprawiedliwia grzechu Księdza, Matka (Gena Wydrych) niczym z baśni
Tytuł oryginalny
Spaliła się, młoda
Źródło:
Materiał nadesłany