Na zeszłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Studenckich we Wrocławiu programy polskich zespołów raziły tradycjonalizmem formy, w mniej czy bardziej wyraźny sposób przypominającej "normalny" teatr. A przede wszystkim - tradycjonalizmem treści. Nikłym związkiem ze sprawami najaktualniejszymi, najżywiej obchodzącymi współczesny świat, współczesną ludzkość. Na tle programów studentów z 14 krajów - programów politycznych, programów - demonstracji publicystycznych - nasz teatr studencki wypadł blado, statycznie. Jedna z przodujących w tej chwili u nas w studenckim ruchu amatorskim scena, Teatr STU, który na wspomnianym Festiwalu zaprezentował dość niefortunnie spektakl "Mojej córeczki" Różewicza, z przykrej tej lekcji wyciągnął dobrą naukę. Teatr ten, który wyszedł od aktora (jego zalążek stworzyła grupa studentów PWST; kilku z nich to wybijający się dziś aktorzy krakowskich scen), teatr, który wyszedł od tekstu literackiego (pami�
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski, nr 291