Z "Operą za trzy grosze" Bertolta Brechta są dziś pewne kłopoty. Bowiem już przed laty wszyscy zgodzili się, że jej wymowa społeczna, protest i oskarżenie od dawna nie brzmią zbyt przekonywająco. Również teatr Brechta, którego przejawem jest "Opera", jego założenia teoretyczne, traktowane niegdyś jako znakomity i oryginalny eksperyment estetyczny, nie mają dziś, po szaleństwach awangardy, waloru poruszającego widza. Wystawić sztukę jak Brecht przykazał, zgodnie z jego sugestiami, nie sposób. Jedyne wyjście, to zamknąć teorie Brechta w podrecznikach historii i skupić się na tym, co w "Operze za trzy grosze" jest uogólnieniem, co jest do przyjęcia dla widza lat osiemdziesiątych. Tak też sądzę, rozpoczął swoje myślenie o tym Jerzy {#os#1241}Grzegorzewski{/#}. Dokonał skrótów w tekście, pozostała jedynie istota głównych wydarzeń, historia Mackiego, opowiedziana w zarysie, jakby wyśpiewana w balladzie. Pozostały też songi. Bo
Tytuł oryginalny
Songi w brudnopisie
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 50