"Opera za trzy grosze" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.
Helena Rubinstein, kiedy dorobiła się już na kremach i została niezmiernie bogatą właścicielką firmy kosmetycznej, miała zwyczaj poprawiania sobie humoru zakupami. Najczęściej nabywała biżuterię. Problem w tym, że nie przymierzała jednego pierścionka czy kolii. Gdy kierowała swoje kroki do salonu jubilera, wiadomo było, że klientka nabędzie cenne świecidełka w ilościach hurtowych. Wracając do domu obładowana świecidełkami, wkładała je do ogromnych pudeł, nie bacząc na fakt, iż miesza szmaragdy z diamentami, a brylantowy kolczyk zaplątuje się w niezwykle cenne perły. Podejrzewam, że podobna beztroska towarzyszyła Rudolfowi Zioło, reżyserowi ,Opery za trzy grosze", spektaklu granego obecnie w Teatrze im. J. Słowackiego. No może z jednym wyjątkiem. Bowiem zrobił on wszystko, by niezwykle atrakcyjny ze swojej natury tekst Brechta pozbawić wszelkiego blasku i zmienić go w śmiertelnie nudny, niemal czterogodzinny spektakl, którego widzowie nie