"Sonata jesienna" wg scenariusza Ingmara Bergmana w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Wybitna pianistka Charlotta (Danuta Stenka) przyjeżdża w odwiedziny do córki, której nie widziała od siedmiu lat. Ewa (Zuzanna Saporznikow) mieszka z dużo starszym mężem pastorem (Jan Englert) i niepełnosprawną siostrą na skromnej prowincjonalnej plebanii. Co wyniknie ze spotkania obu kobiet – wiemy z filmu Bergmana.
Serio - wiemy?
Nie będę może pisał o czym Sonata jest, a o czym - nie, bo pojawiające się w recenzjach zdania o „cenie, jaką się płaci za...”, „o roli sztuki w życiu”, itepe itede, w ogóle nie oddają sensu tego przedstawienia, i uprzedzam – jeńcy brani nie są, wychodzi się z teatru w krytycznym stanie emocjonalnym, bufet na Wierzbowej powinien być czynny po tym spektaklu, a nie tylko przed, bo jako tako można dojść do siebie po jednym, a raczej dwóch głębszych.
Danuta Stenka zagrała rolę wielką, to jest aktorstwo totalne, przeszło mi przez myśl, że gdybym był aktorem nie odważyłbym się pójść tak daleko, bo pogubiłbym się w drodze powrotnej. Wspaniała w roli Ewy - Zuzanna Saporznikow - którą zagrała pewnie stąpając po cienkiej granicy między miłością a nienawiścią do swojej matki, między furią a pokorą, litością a oschłością; Jan Englert tym razem w cieniu swoich aktorek.
Nie wiem, jak obejrzycie to wspaniałe przedstawienie, zważywszy na absurdalne ograniczenia epidemiologiczne. Ale przegapienie Sonaty jesiennej w Narodowym nie będzie błędem, a – zbrodnią.