Wydawać by się mogło, że nie ma nic bardziej scenicznego niż samo piekło, a jednak... Reżysera na końcu wywieziono na wózku inwalidzkim i to była pointa pointy. Najefektowniej bowiem wyreżyserowane były ukłony. Cóż, jeżeli takie mają być efekty paktowania z diabłem, to chyba nie warto. "Sonata" Opalskiego nie była ani demoniczna, ani tajemnicza, ani nawet porządnie wyreżyserowana. Spętany dość spowolnioną muzycznością widowiska reżyser sprowadził swoją rolę do "Hiperinspicjenta" i to była chyba jedyna tutaj, chociaż dość daleka, analogia z Witkacym. Przerażeni faktem, że mają nie tylko wyśpiewać, ale także wygłaszać całe połacie tekstu artyści wydawali z siebie najdziwniejsze dźwięki niezrozumiałe już na wysokości loży pierwszego piętra. Balet, który miał widowisku przydać demonizmu i odtańczyć dzieło Istwana, stworzył raczej etiudę "z życia glist". Sytuację ratowała jedynie Babcia Julia, jedyna ocalała po "wielkim pran
Tytuł oryginalny
Sonata Be...
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski