"Mąż i żona" Aleksandra Fredry w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
Ostatnią premierą Jarosław Kilian wraca na scenę, na której prezentował przez lata klasykę, odkrywając jej walory i wciąż aktualne treści. I tym razem tekst "Męża i żony" Aleksandra Fredry pokazał w słodko-gorzkim sztafażu. Prapremiera tej sztuki wywołała zgorszenie, ale znaleźli się i tacy, którzy jak Boy-Żeleński, tekstu bronili. Dziś, gdy stępienie zmysłu moralnego zatacza coraz szersze kręgi, na beztroskie zdrady męża, żony, przyjaciela domu i pokojówki patrzymy z początku ze śmiechem, potem jednak ze zgrozą. Taka była niewątpliwie intencja autora. Kazimierz Wyka uważał, że Fredro był typem samotnika*. Dotarcie jednak do aforyzmów autora odkrywa człowieka głęboko sfrustrowanego. Każda kolejna myśl autora jest w głębokiej sprzeczności z wymową jego komedii. Można by nawet stworzyć portret psychologiczny zagubionego w świecie człowieka, którego sztuki, w tym obraz wyłaniający się z treści "Męża i żony", stanowi surową