KONIEC PAŹDZIERNIKA, początek listopada, to były w Warszawie (i nie tylko!) dni nieskore do uśmiechów, mącące pogodę ducha nawet i u największych optymistów. Gdyby na takie dni chciał ktoś wybrać spektakl idealnie zharmonizowany z tym "co mu w duszy gra", nie mógłby, trafić lepiej niż idąc na "Wesele" Wyspiańskiego - Dejmka, wznowione teraz po przerwie spowodowanej kilkumiesięcznym remontem Teatru Polskiego. "Wesele" nie jest sztuką wesołą, choć Hanuszkiewicz przed dziesięciu laty robił co mógł, by wykrzesać zeń maksimum humoru, a rozkoszna paplanina Pana Młodego istotnie wywoływała wówczas na widowni Teatru Narodowego huragany śmiechu i częste brawa przy otwartej kurtynie. Nie jest też sztuką optymistyczną, choć w katowickiej inscenizacji Zbigniewa Bogdańskiego sprzed lat ośmiu chłopi w rytm "Jeszcze Polska nie zginęła" raźno maszerowali w finale ku świetlanej przyszłości. Niemniej - niewielu zapewne przypuszczało, że jest sztuką ta
Tytuł oryginalny
Smutna jesień i smutne "Wesele"
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 2059