Włodzimierz Fełenczak w "Córce króla smoków", setnej sztuce przez siebie wyreżyserowanej, zastosował wszystkie swoje ulubione formy i środki teatralne. Sięgając po opowiadanie Li Czchao-Weja sprzed czternastu stuleci, Fełenczak korzystał także z innych źródeł wiedzy o chińskiej kulturze. Zmiksował to wszystko do szaleństwa. Premiera sztuki odbyła się w piątek. Na scenie Teatru im. H.Ch. Andersena objawiło się pięknie zdobione chińskie puzderko, z którego co i rusz wyskakuje coś efektownego. Mamy zatem obrazy jak w operze pekińskiej, gdzie bohater wykonuje płynne, taneczne gesty, a jego partnerka śpiewa. I mamy lalki zbliżone do stylu bunraku, które są alter ego bohaterów, a każdą animują nawet trzy osoby. Króla smoków, tak w planie lalkowym, jak i aktorskim, znakomicie odgrywa Marian Kłodnicki. Kolejną efektowną warstwą spektaklu jest tak ukochany przez Fełenczaka teatr cieni. Jest też pyszna sekwencja z zastosowaniem techniki "pijane cia
Tytuł oryginalny
Smok i panna
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Lubelski nr 224/25.