EN

12.04.2024, 11:49 Wersja do druku

Śmieszy cię to?

„Śmieszy cię to?” Michała Buszewicza w reż. autora w Teatrze Nowym  w Łodzi. Pisze Kamil Pycia w Teatralnej Kici.

fot. Ha-Wa / mat teatru

Kto nie był w Juracie na wakacjach z rodziną na początku lat 2000, nie wie jakim piekłem potrafi być wspólny wyjazd. Niby miło i przyjemnie, ale po 2 dniach spania w jednym 15-osobowym pokoju każdy ma ochotę udusić każdego, a zwłaszcza tego 4-letniego kuzyna, który zawsze płacze, a jeśli nie płacze to miauczy bez przerwy, bo coś mu nie pasuje. W zgoła podobnych nastrojach Michał Buszewicz komponuje swój najnowszy spektakl w Teatrze Nowym im. Dejmka w Łodzi.

Głównymi bohaterami jest rodzina Jonesów; poznajemy ich przy rodzinnym śniadaniu, które mocno definiuje nam relacje pomiędzy rodzicami, synem i jego żoną. Atmosfera jest tak gęsta, że można by w powietrzu powiesić topór. Ewidentnym jest to, jak bardzo wszyscy są sobą zmęczeni i jak bardzo mają już dość siebie nawzajem. Wspólne mieszkanie i znoszenie siebie codziennie doprowadziło każdego członka rodziny na skraj. Po zobaczeniu reklamy Hotelu Better wszyscy uznają, że to jest miejsce, w którym znajdą ukojenie w czasie weekendu, ale oczywiście osobno, żeby od siebie odpocząć. Niestety, zarówno pracownicy Hotelu, jak i reżyser i autor tekstu Michał Buszewicz mają troszkę inne plany na ich wypoczynek, bo z powodu niefortunnego błędu cała czwórka zostaje zakwaterowana do jednego pokoju. Ten fikołek będzie zapalnikiem kawalkady farsowych gagów i ogólną osią fabularną tego spektaklu. Hotelowi pracownicy –Rose i Marlon stawiają sobie za cel nie dopuścić do spotkania wszystkich Jonesów, aby uniknąć tragicznej w skutkach konfrontacji; nie robią tego z dobroci serca, ale ze strachu przed swoją ostrą jak przecinak szefową Maggie, która za ten błąd gotowa jest ich surowo ukarać.

Każdy z Jonesów tak naprawdę przyjeżdża do Hotelu Better ze zgoła innym problemem relacyjnym. Matrona rodu – Mira Jones nie jest w stanie znieść towarzystwa uległego męża i jego dystansowania się od niej; jednocześnie przez jego zachowanie nie potrafi podobać się samej sobie, co wynagradza sobie tworząc własne alter ego: Samanthę Haaas (nie jak to awokado, bo przez trzy „a”!). Stanley Jones, mąż Miry, nie umie z nią przebywać, bo potwornie boi się jej śmierci i własnej samotności; przez to odsuwa się i trzyma ją na dystans zamiast czerpać z jej obecności, póki jeszcze jest na tym świecie. Ich syn Paul jest rekinem biznesu, ale nie znosi tego co robi; po powrocie do domu zawsze wylewa swoją frustrację na rodzinę, w tym na swoją żonę Caroline, która jest tak wyalienowana od reszty Jonesów, że z samotności zaczyna próbować rozmawiać z duchami. Nie będę zdradzał więcej (choć i tak już mam wrażenie, że za dużo powiedziałem), bo ta na wskroś prosta fabuła doskonale dźwiga ciężar tego spektaklu i dostarcza nie tylko rozrywki, ale momentami także mrozi człowieka tym, jak bardzo nieszczęśliwych ludzi portretuje. A finałowa scena, w której spadają maski, ale tylko te karnawałowe (bo te relacyjne pozostają nadal), zamieszka w mojej głowie na długo, bo jest pysznie zainscenizowana i zagrana wręcz po mistrzowsku.

Ogromnie cenię „Śmieszy cię to?” także za poruszenie w delikatny sposób, poza głównym tematem, czyli piekłem rodzinnych relacji, problemu pracowników najniższego szczebla, którzy są totalnie wymęczeni i przerażani perspektywą konfrontacji z szefową i poniesienia konsekwencji swojej pomyłki; są mili i profesjonalni tylko do momentu zakończenia swojej zmiany, bo jedyne o czym marzą to uciec od problemów bogatych gości, które obchodzą ich jedynie dlatego, że mogą być zarzewiem ich potencjalnej kary.

Dodatkowo, niesamowicie mnie rozbawiło to, co mówiła Magie, szefowa Hotelu Better: że gdyby to ona była właścicielką, to w jej hotelu nie byłoby na ścianach sztuki nowoczesnej, której nie mogliby rozumieć goście; że ona postawiłaby na zwyczajny obraz słoneczników, przy którym każdy by wiedział jak się czuć. Krótka scena, ale dla mnie była to doskonała gra z samym medium teatru, ale też ze sztuką, w której ta scena się wydarzała. Buszewicz w formie „słoneczników”, czyli farsowej komedii, przewrotnie wytrąca widza z tego jak widz chciałby się czuć według kodu gatunkowego. Niby jest śmiesznie, ale tak realnie po sekundzie dociera do widza, że śmiech odrobinę zamiera nam w gardle i moglibyśmy zadać sobie pytanie: czy tragedia tych ludzi naprawdę nas śmieszy?

Z tym spektaklem jest jak ze śmianiem się z filmiku w Internecie, w którym stara baba spada ze schodów, bo poślizgnęła się na bananie. Niby zabawne, ale nikt nie analizuje co mogło stać się potem z ofiarą tego wypadku. Śmieszy nas to do momentu, w którym pomyślimy o tym, jak babcia leży połamana u podnóża schodów – już nie jest tak fajnie i hihi i z przymrużeniem oczka, prawda?

Aktorsko w tym przedstawieniu jestem zakochany w Karolinie Bednarek w roli Caroline. Czuję ogromy powiew świeżości w tym jak gra; doskonale przeskakuje między emocjami i nastrojami i realnie bawiłem się jak prosię oglądając to, jak robiła seanse spirytystyczne w Hotelu Better, aby nawiązać kontakt ze swoim dawno zamordowanym kochankiem. Zabawna, urocza i mega zdolna – pierwszy raz zobaczyłem ją na scenie w „Dobrze ułożonym młodzieńcu” (też w Teatrze Nowym w Łodzi) i tam wzbudziła moje zainteresowanie, ale teraz ma moje 100% uwagi.

Ciepłe miejsce w serduszku będzie miała także Mirosława Olbińska za rolę Miry Jones; to, jak zmienia się ze zirytowanej i zmęczonej pani domu w początkowej scenie śniadania do energicznej Samanthy Haaas, robi piorunujące wrażenie. Totalny wulkan energii, fantastycznie było zobaczyć ją na scenie.

Poza całą warstwą znaczeniową wypada wspomnieć o ciekawej scenografii, która było prosta na tyle, na ile mogła być, ale oddawała ogrom hotelu i jednocześnie dawała aktorom przestrzeń na wspólne gubienie się i mijanie. Dodatkowo dała okazję do zrobienia pościgu między drzwiami w stylu Scoobie Doo, co ogromnie szanuję, bo tego typu rzeczy to szczyt mojego poczucia humoru, dlatego gratuluję Barbarze Hanickiej solidnie wykonanej pracy przy zapełnianiu sceny.

Niezmiennie jestem pod wrażeniem spektaklu Buszewicza, bo na uznanie zasługuje nie tylko reżyseria, ale sam tekst, który skrzy się od trafnych żartów, a jednocześnie nie jest pustą błazenadą. W ciągu trwania tego – krótkiego bądź co bądź – spektaklu jesteśmy przeprowadzeni przez tak wiele emocji, że nie sposób zrozumieć jak tak dużo mogło się zmieścić i w nas i  w „Śmieszy cię to?”. Dodatkowo, po spektaklu czułem ukłucie smutku, co jest super, bo lubię jak teatr pomiata mną jak szmatą do podłogi. Ma boleć, ma być przykro i cieszę się, że mimo tego farsowego zacięcia udało się Buszewiczowi podprogowo dosypać do spektaklu tego zimnego żużlu.

I – odpowiadając na najważniejsze pytanie tego wieczoru – czy mnie to śmieszy? Śmieszy, ale ze świadomością tego, jaki jest dalszy ciąg; śmieszy, ale wiem za jaką cenę. Ten spektakl jest dla mnie ambasadorem filozofii pogodnej rezygnacji.

Tytuł oryginalny

Śmieszy cię to

Źródło:

Teatralna Kicia
Link do źródła