Nie będzie obraźliwym stwierdzeniem, że teatr radomski jest sługą dwu pań: Sztuki i Rozrywki, ponieważ nie są to panie skłócone ze sobą, nie biją się o pierwszeństwo, każda ma tam swoje miejsce. Żyją - co nie jest powszechne wśród niewiast - w symbiozie, obie z równą gorliwością i przejęciem służą widzom. Do takiego wniosku dochodzi się nie tylko po 50 (a więc jubileuszowej!) premierze, ale po bacznej obserwacji kilku ostatnich sezonów.
Po ambitnym, a może nawet wybitnym "Weselu", mamy coś lżejszego - "Sługę dwóch panów" Carla Goldoniego. Gdyby ten zacny reformator teatru żył, złożyłby w ZAIKS-ie ostry protest o naruszenie praw autorskich, na szczęście dla Pawła Adamskiego i Zygmunta Wojdana - autorów "swobodnej adaptacji" - nieboszczyk nie ma już niczego do powiedzenia. Za to teatr - wiele, nawet bardzo wiele, jest to bowiem spektakl dynamiczny, żywy, barwny, przykuwający uwagę widza od pierwszej do ostatniej chwili. To prawda, że w sferze intelektualnej niewiele można po nim oczekiwać, ale też intelektualiści, jeśli pojawiają się w Radomiu, nie przepadają za teatrem. Jest to zatem ukłon w stronę widza popularnego, lubiącego się rozerwać. Dostaje tym razem rozrywkę godziwą, na przyzwoitym poziomie literackim, ambitnym ze strony wykonawców. Autorzy (bo uzgodniliśmy, że ich jest kilku) sięgnęli do praźródła teatru, jego nieustającego skarbca i lamusa, także żelaznej re