Realizując "Ławeczkę" nie boimy się porównań ani do filmu, ani do słynnych przedstawień ze stolicy. Odniesiemy sukces, jeżeli Joanna Fertacz i Adam Ferency dotrą do waszych serc - pisze JANUSZ KIJOWSKI, reżyser olsztyńskiej realizacji.
"Idź i nie zrób jakiegoś głupstwa!" - przestrzega Wiera, naiwna ale mądra szwaczka z zakładów pończoszniczych, swojego towarzysza z "Ławeczki" w chwili rozstania. Ile tych głupstw już w swoim długim życiu narobili? Ile kłamstw, krętactw, ile życiowych zawijasów, aby się wreszcie spotkać "tego samego dnia, o tej samej godzinie, w tym samym parku", na tej samej ławeczce? Przeznaczenie! - twierdzi Jura, Kola, Alosza, Fiedia - rozbitek z wielkomiejskiej ulicy w czterech wcieleniach. Nie, przypadek! - pociesza się Wiera. A my, realizując ten spektakl dla państwa, o czym myśleliśmy częściej? O przypadku, czy o przeznaczeniu? Przypadkiem przywołujemy ten genialny komedio-dramat Aleksandra Gelmana rok po filmowej premierze "Ławeczki" w polskich kinach. Przypadkiem Stasio Krauze, były aktor olsztyńskiego Teatru Jaracza, zaraził nas chorobą do tego tekstu. Ale już przeznaczeniem można nazwać spotkanie Joanny Fertacz (naszej znakomitej aktorki) z Adame