Trwający w Polsce od lat 70. nieco snobistyczny festiwal Gombrowicza, w ostatnich miesiącach nabiera nowych rumieńców: na rynku księgarskim - "Testament", "Opętanie", bywa, że i "Dzienniki"; w repertuarach teatrów - "Ferdydurke", "Pornografia", "Ślub" (na 9 marca warszawski Teatr Polski zapowiada nową jego inscenizację)...
Poniedziałkowy Teatr Telewizji zaprezentował nam z kolei spektakl wg jednego z najlepszych dzieł Gombrowicza - "Trans-Atlantyk". Przedstawieniu wyreżyserowanemu przez Mikołaja Grabowskiego trudno cokolwiek zarzucić: było po prostu dobre. Jak na przyzwyczajenie widzów - może jedynie nieco zbyt długie. Ale była to przecież wierna adaptacja powieści. Twórcom inscenizacji "Trans-Atlantyku" udało się przede wszystkim ocalić gombrowiczowski język, wydobyć jego nadznaczenia i niuanse, które "demaskują" i w krzywym zwierciadle charakteryzują tzw. polskość. I to polskość - również dzisiejszą. Miałem nieodparte wrażenie, że Gombrowicz portretuje i prześmiewa się nie tylko z dawnych ale i ze współczesnych Polaków. Czy my jednak, tak naprawdę korzystamy z gombrowiczowskiego lustra? A przydałoby się już nie tylko to gombrowiczowskie. Widać, nie ma jednak odważnych, którzy w III Rzeczypospolitej wytoczyliby walkę naszym przywarom, zaściankowym sposobe