Sztuka trwa dwie godziny, podczas których autor krąży po stuleciach historii miasta, i... ani razu nie pada tam słowo "Śląsk". Po prostu trzeba przyjąć do wiadomości, że Śląsk nie istnieje, ba, że nigdy nie istniał, że na świecie nie urodził się żaden Ślązak, a już na pewno nie w Bielsku - o sztuce "Testament Teodora Sixta" poświęconej Bielsku-Białej pisze Michał Smolorz w Gazecie Wyborczej - Katowice.
W zeszłym tygodniu Teatr Polski w Bielsku-Białej zaprosił na prapremierę sztuki Artura Pałygi pt. "Testament Teodora Sixta" [na zdjęciu] w reżyserii Roberta Talarczyka. Pojechałem z ciekawością, bo przedsięwzięcie zapowiadano jako "pierwsze dzieło dramaturgiczne poświęcone temu miastu", obiecywano nam "magiczne odtworzenie tajemnic wielokulturowej przeszłości Bielska". Wycieczka do teatru okazała się pożyteczna. Najpierw dlatego, że sztuka jest świetnie zrealizowana i zagrana, Robert Talarczyk w ciągu kilku lat z beztroskiego komedianta niepostrzeżenie przepoczwarzył się w dojrzałego reżysera - i chwała mu za to. Ale największy pożytek wyniosłem z poznania samej sztuki. Nie z powodu jakichś szczególnych walorów historycznych, poznawczych czy literackich - pod tym względem utwór jest raczej średni. Ale z jednego powodu dramat Pałygi uznaję za genialny - jako arcydzieło politycznej propagandy, na bielską modłę rzecz jasna. Nie od dziś wiado