Nie byłabym taka pewna, czy reżyserów teatralnych, zachowujących literalną wierność tekstom autorów, nie powinno się dziś określać mianem awangardzistów. A wnoszę to stąd, iż tacy reżyserzy należą już dziś do odważnych i niepopularnych wyjątków. Przebijają się oni przez masowe, stadne zachowania ich kolegów, szarpiących teksty autorskie na rozmaite sposoby. Dzieje się to już prawie w każdym teatrze.
Może warto by więc rozpiąć nad tymiż awangardzistami ochronny parasol? W przeciwnym razie za jakiś czas "szarpacze" tekstów wyprą ich definitywnie ze scen teatralnych, wszak poczynania reżyserów ("szarpaczy") są już zjawiskiem masowym. Klasycy coraz częściej służą reżyserom jedynie za pretekst do przećwiczenia własnych pomysłów, własnego warsztatu, a nade wszystko znakomite nazwiska wybitnych autorów, zwłaszcza tych największych, stanowią rodzaj trampoliny dla nazwisk reżyserów, dla ich zaistnienia. Mordu na naszej klasyce dokonują reżyserzy wedle następującego przepisu: drobno posiekać tekst autorski niczym nać pietruszki, dodać kilka własnych, "rewelacyjnych" pomysłów (najlepiej już gotowych, wziętych z innych przedstawień kolegów), po czym wszystko dokładnie wymieszać i łyżką kłaść na scenę, dzieląc od razu na porcje, czyli akty. Tak mniej więcej wygląda dziś "przywracanie" klasyki młodemu pokoleniu. Wystarczy obejrzeć "Mag