Widowiskiem "Stronami deszcze, stronami pogoda..." Adam Hanuszkiewicz wyraźnie daje nam do zrozumienia, że jako enfant terrible polskiego teatru nadal czuje się swojsko. W przeciwieństwie do pogubionych widzów. Tak nierównego widowiska Warszawa nie miała od dawna. Próba pożenienia rozważań Juliusza Słowackiego o bezmyślnym okrucieństwie wszelkich wojen ze ściszoną, kameralną poezją Jarosława Iwaszkiewicza nie powiodła się. Twórcom: reżyserowi, kompozytorowi, Andrzejowi Żylisowi i młodym wykonawcom ujawniła bezlitośnie, że znacznie bliższy jest im język poezji współczesnej niż romantycznej. W wykonaniu artystów Teatru Nowego - i gości (odtwórczyń ról Rozy, Lilli i Gwinony z Teatru Miejskiego w Gdyni, gdzie Hanuszkiewicz zrealizował niedawno rockową wersję "Lilli Wenedy") - Słowacki jawi się jako niezrozumiały, wręcz bełkotliwy ekscentryk. Oto ubrana niby dziecko-kwiat Celina Muza (Roza Weneda) w ekspresyjnym protest-songu
Tytuł oryginalny
Słowacki jako bełkotliwy ekscentryk
Źródło:
Materiał nadesłany
Rzeczpospolita nr 190