Są słowa, które nabierają nowych znaczeń wbrew intencjom tych, którzy ich użyli. W takiej kategorii karierę robi słowo "hańba" - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpsopolitej.
Zaczęło się od performerskiego występu widzów w Starym Teatrze. Podczas spektaklu "Do Damaszku" w reżyserii Jana Klaty działali zdecydowanie pod wpływem dyskusji wywołanej przez pewien krakowski dziennik. Na dźwięk gwizdka przerwali spektakl - ich zdaniem pornograficzny - i jęli krzyczeć: "hańba!". Rzecz ma korzenie w "Potopie" Sienkiewicza, a może, żeby było zabawniej, ekranizacji Jerzego Hoffmana, którą kilka lat temu w Starym sparodiował Jan Klata. Oto, gdy hetman Radziwiłł ogłosił zdradziecki pakt ze Szwedami, Zagłoba cisnął buławą i krzyknął: "hańba!". Od kilku lat okrzyk ten stał się zawołaniem środowisk prawicowych. Jednak po akcji w Starym używają go przedstawiciele innych środowisk, w tym teatralnego. "Hańba!" stała się słowem wytrychem, żartem, a nawet powitaniem, któremu towarzyszy dziki śmiech. Sam byłem świadkiem, jak jeden z krytyków spadł z chybotliwego krzesła, a na ten widok pozostali recenzenci krzyknęli gromko