"Ifigenia" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej w Teatrze Narodowym Warszawie. Pisze Dorota Mieszek w Teatrze.
W "Ifigenii" Grzegorzewskiej najbardziej boli to, co wypowiedziane. Słowo bowiem ma tu okiełznać owe "okoliczności, na które nie mamy wpływu" - rozsadzić klaustrofobię między dwiema, tylko z pozoru bliskimi sobie, osobami. Język dramatu Grzegorzewskiej oscyluje pomiędzy językiem utworów Elfriede Jelinek, Heinera Müllera i Wernera Schwaba. Może także Helmuta Kajzara? Idąc ich śladem, autorka konsekwentnie rozwija swój coraz bardziej rozpoznawalny styl 1. Język jest rysowaniem żelazem po szkle W polskim dramacie współczesnym język rzadko odgrywa taką rolę. Jeżeli zwraca na siebie uwagę, to jedynie za sprawą wtrącanych w tekst rymowanek, prostych neologizmów, samplingu kolokwializmami, czy poprzez imitację slangu. Język "Ifigenii" nie jest przedmiotem zabawy, ale narzędziem ekspresji. Błyskotliwie współczesny, skondensowany, dynamiczny, hasłowy, piętnujący: "Jej wzrok skierowany ku innemu. Ich nagłe porozumienie. Chowa obrączkę. Kupuje żyl