Farsa jest gruba, no to pogrubmy ją jeszcze. Dajmy aktorom czerwone nosy, za ciasne marynarki i pyzate mordy, każmy im tuptać drobnym kroczkiem, jakby właśnie zeszli z przyspieszonej taśmy starego filmu. Machnijmy ręką na intrygę, nikogo nie obejdzie, idźmy od gagu do gagu i od piosenki do piosenki. Nie udawajmy, że o czymś opowiadamy. Rozśmieszajmy. Przedstawieniem w Ateneum rządzi estetyka Benny'ego Hilla: Marian Opania dostaje drzwiami w nos, Jan Matyjaszkiewicz bije rekord liczby min na sekundę, a Jan Kociniak dosłownie kopiuje sylwetkę i humor telewizyjnego komika. Votum separatum choćby Ewy Wiśniewskiej, Wiktora Zborowskiego czy Krzysztofa Tyńca jest co prawda czytelne, niewiele jednak zmienia. Wszystko toczy się w scenografii Janusza Wiśniewskiego, która miała być pewnie autoironicznym podkreśleniem płaskości i teatralności przedsięwzięcia; wywołuje jednak sama z siebie wrażenie tandety. Nie sposób odmówić Krzysztofowi Zaleskiemu konsekwencji
Tytuł oryginalny
Słomkowy kapelusz
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 50