Przed kilkunastoma dniami, w dzienniku telewizyjnym pojawiła się lubiana i ceniona Joanna Szczepkowska. Poprosiła gospodynię studia o użyczenie na chwilę prezenterskich prerogatyw, po czym - błyskawicznie wchodząc w rolę - przekazała widzom lapidarny komunikat: "czwartego czerwca skończył się u nas komunizm". Na spikerkę-debiutantkę skoczyli natychmiast z rozmaitych stron kpiarze podszczypując ją niekiedy dobrotliwie, niekiedy po chamsku. I zbagatelizowano zdarzenie wcale nie tak bagatelne. Albowiem nieoczekiwany występ Szczepkowskiej powinien mieć swoje konsekwencje. Może akurat nie dla komunizmu - bo to zjawisko, jakkolwiek je definiować - nie podlega myśleniu magicznemu i nie sczeźnie pod wpływem zaklęcia z telewizora, nawet tak sugestywnego. Ale dla teatru konsekwencje powinny być całkiem istotne, a pewnie i trochę bolesne. Oto pewien sposób uprawiania sztuki scenicznej osiągnął, jak się zdaje, swój, pułap. PRZECIEŻ LAT
Tytuł oryginalny
Słodkie osiemdziesiąte (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 9