Podziwiałem go za to, że nie ulegał presjom z zewnątrz, np. modzie, by zbyt wiele mówić o własnej sztuce, by ją komentować, jak to dziś robi wielu artystów. Nie akceptował sytuacji, w której wszystko jest nieustannie komentowane. Nie chciał uczestniczyć w tym procesie. A przecież był to artysta, którego sztuki wystawiały teatry na całym świecie - Bartosz Szydłowski, reżyser i dyrektor Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie.
Po raz pierwszy odwiedził nas jeszcze w naszej poprzedniej siedzibie na ul. Paulińskiej na Kazimierzu. Przychodził dość często, kibicował, gdy byliśmy jeszcze jako teatr w embrionalnej formie - pamiętam, że kiedyś siedział na widowni w kożuchu, bo w zaadaptowanej na teatr piwnicy była bardzo niska temperatura. Pewnego razu podszedł do mnie i zaproponował, byśmy zorganizowali jego 70. urodziny. To było po jego powrocie do Polski, wiedział, że będą chcieli mu urządzić huczne urodziny, że nie wywinie się od tego, wolał więc, by zrobił to taki teatr jak nasz, bez pompy właściwej np. jubileuszom w Teatrze Słowackiego. Przygotował nawet dla mnie specjalne pismo, w którym zapewniał, że to właśnie nam powierzył organizację imprezy. Postawiliśmy na kameralne spotkanie z jego przyjaciółmi. Chyba wypadło nieźle, skoro zlecił nam potem uczczenie 75. urodzin. Cieszył się wówczas z ustawionej na krakowskich Plantach wystawy z jego rysunkami. Z zachwy