Po wydaniu "Baltazara" - autobiografii Sławomira Mrożka wielu recenzentów zakrzyknęło: to proza terapeutyczna. Wybitny dramaturg stracił pamięć i opisał drogę wychodzenia ze zdrowotnego kryzysu. - To nieporozumienie - twierdzi Antoni Libera, który na łamach Dziennika zabiera głos w tej dyskusji. - To jest dzieło nietuzinkowe. Nikt nie zauważył tego, że autor "Tanga" potraktował swoją chorobę w kategoriach filozoficznych.
Uczciwość i szczerość pisarza w dobie kultury masowej bywają ryzykowne. Miast budzić szacunek i skłaniać do głębszej refleksji, częściej wystawiają na tanią sensację. Sławomir Mrożek, jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy XX w., ogłosił niedawno kolejny tom autobiograficznej prozy (po trzech tomach "Variów", "Dzienniku powrotu" i zbiorze "Listów" pisanych do Jana Błońskiego) pod tytułem "Baltazar. Autobiografia" (Noir sur Blanc 2006). W przedmowie do tego dzieła Autor powiadamia czytelnika o udarze mózgu, jaki przebył w 2002 r., i jego paradoksalnie inspirującej roli, polegającej na skłonieniu go do spisania swych wspomnień i stworzenia literackiego autoportretu. Wyznanie to, jakoż towarzyszące mu opisy i myśli zajmują najwyżej pięć procent tej 250-stronicowej książki, podczas gdy resztę stanowi drobiazgowa rekonstrukcja przeszłości i interpretacja własnego losu. Tymczasem wielu recenzentów (chlubnym wyjątkiem jest tu Zbigniew Mentze