Pomników Mrożka pewnie w Polsce nie zobaczymy. Ale jego to niespecjalnie obchodziło. W wywiadach, których udzielał w ostatnich latach, także całkiem niedawno, w czerwcu, kiedy przyjechał na warszawską premierę (napisanej chyba także ku własnemu zdziwieniu, jakby na pożegnanie) dość dziwnej sztuki "Karnawał, czyli pierwsza żona Adama", na uporczywe pytania często odpowiadał czymś w rodzaju: ja już wysiadam, kończę swoje sprawy, to mnie już nie obchodzi - pisze Marcin Sendecki w tygodniku Wprost.
Odszedł wielki pisarz, dramaturg i rysownik. Ale przede wszystkim człowiek osobny, nieoswajalny, niepoprawny. "Słyszałem to na własne uszy. [Gombrowicz] był zaczepny i ciągle tworzył dziwne sytuacje, co pracowało na jego korzyść. Czerpał z nich. A ja nie dawałem się w to wciągać, bo taką mam naturę. Wreszcie powiedział na głos, że Mrożek jest "poza sytuacją", i dał mi spokój" - mówił autor "Tanga" w wywiadzie dla "Playboya" dwa lata temu. Kiedy się jednak myśli o Sławomirze Mrożku parę dni po jego śmierci, przychodzi do głowy, że bycie "poza sytuacją" dobrze określa nie tylko jego towarzysko-twórcze zmagania z Szefem (jak nazywał Gombrowicza), ale także to, że już od dawna bywał i był "poza sytuacją" nie taki, jak się spodziewano, niepoprawny (w lepszym i gorszym sensie tego słowa), osobny, nieoswajalny. W BORZĘCINIE I NA JUKATANIE Jego życiem i pisarską karierą można by hojnie obdzielić parę żywotów. Z rodzinnego Borzęcina