Na te premierę wszyscy czekali - i sceptycy i entuzjaści. Wydawało się, że to, co zrobił Gruza, zresztą wraz z Szurmiejem, było skończonym ideałem, bliskim musicalowi amerykańskiemu Szurmiej z oporami podjął wyzwanie i zwyciężył. Przełamał schemat. Wrocławski Skrzypek jest autentyczny, a to, co przed nim było, wygląda na mdłe falsyfikaty. Autentyczny, bo brzmi w nim atmosfera prowincjonalnego, rosyjskiego miasteczka, którą dobrze zna Leopold Kozłowski, teraz kierownik muzyczny, a niegdyś klezmer przygrywający na weselach w okolicach Anatewki. On wie, że weselna orkiestra czasami zafałszuje, a skrzypce mają żydowski akcent, ale też i rosyjską melancholię. Zbyt mała jak na wymagania tego musicalu scena Operetki wydawała się problemem nie do pokonania. Ale to właśnie zmusiło twórców do poszukiwań. Wojciech Jankowiak wyspecjalizowany już w ruchomej scenografii stworzył kompozycję bardzo funkcjonalną. Ten spektakl to prawdziwe wydarzenie.
Źródło:
Materiał nadesłany
Goniec Teatralny nr 26